Gdy mniej znaczy więcej

Gdy mniej znaczy więcej

Kupujemy i zjadamy coraz większe porcje jedzenia. Dajemy się nabrać na proste, rynkowe triki. Wolimy mieć więcej za tę samą cenę, bo nam się to opłaca. Dzięki temu grubszy przecież staje się nasz portfel. Niestety, my również.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat nasze porcje jedzenia zwiększyły się wielokrotnie. Restauracje serwują nam dania na wielkich talerzach, które często bardziej przypominają półmiski niż zwykłą zastawę obiadową. W amerykańskich restauracjach porcje jedzenia zwiększyły się nawet trzykrotnie.

Przeciętny cheeseburger, którego zjada dzisiaj nastolatek ma o 260 kcal więcej niż ten, którego jadał w swojej młodości jego ojciec. Podobnie jest z napojami typu cola, frytkami, słodyczami. W jednej, serwowanej porcji jest ich teraz znacznie więcej.

W Polsce wcale nie jest pod tym względem lepiej. Jemy coraz więcej i nawet nie jesteśmy tego świadomi, bo po prostu kupujemy coraz większe opakowania. W kubeczku jest już nie 150ml a 175ml jogurtu, bo 25 ml dostajemy gratis. Czekoladowy batonik jest o 20 % większy, paczka chipsów również – wszystko w tej samej cenie, co porcja standardowa. To prawda, że z ekonomicznych względów, zawsze opłaca nam się kupić większe opakowanie, ale czy jesteśmy świadomi, że wtedy również zjemy lub wypijemy więcej niż zamierzaliśmy.

Nie zostawimy sobie przecież tego, co dostaliśmy gratis na potem, lecz pochłoniemy wszystko. W końcu po to kupiliśmy większy żeby zyskać – tylko co?

Mniejsza porcja, więcej zgubionych kilogramów

Jaka porcja jedzenia jest zatem właściwa? Odpowiedź nie jest prosta. Każdy z nas potrzebuje nieco innej ilości jedzenia. Dietetycy próbują to zdefiniować i określić. Według niektórych specjalistów, sama natura tak sprytnie to wymyśliła, że odpowiednia ilość każdej grupy produktów, którą kładziemy na talerzu mieści się w naszej garści, czyli łódeczce utworzonej z dłoni. Na obiadowy talerz trzeba więc położyć np. garstkę kaszy przed ugotowaniem, garstkę produktów białkowych (mięsa, ryby) oraz garstkę warzyw lub owoców. Takie porcje na pewno nie będą zbyt duże, nie przejemy się nimi. Okazuje się, że odpowiednią porcją może być także łyżka stołowa ziemniaków, tyle samo surówki, klopsik wielkości piłeczki do pingponga.

To mało, a jednak wystarcza do zaspokojenia głodu osobom, które np. przeszły operację bariatryczną. Przestrzegając takich porcji, chudną i nie odczuwają głodu. Jednak kogoś przyzwyczajonego do tego, że na obiad zjada pizzę wielkości koła, takie porcyjki mogą wprawiać w zdumienie. Co zatem dzieje się z nadmiarem tego, co zazwyczaj zjadamy? To proste, gromadzimy tłuszczyk i dźwigamy kilogramy.

Dlatego, nakładając sobie jedzenie na talerz warto zastanowić się, czy nie przesadzamy z ilością, czy do zaspokojenia głodu rzeczywiście potrzebujemy kopiastej porcji ziemniaków lub podwójnych frytek?